Podczas pierwszego marszonu, przeszliśmy trasę z Krakowa do schroniska na Hali Krupowej. 72 kilometry w ciągu doby. Drugi marszon prowadził z Rynku Głównego, do schroniska na Luboniu Wielkim. 60 kilometrów w 22. godziny. Trzeci marszon połączył poprzednie trasy, wiódł z Lubonia Wielkiego, przez wschód słońca na Babiej Górze, do schroniska na Hali Krupowej. Trzeci marszon był też trudniejszy, bo rozpoczynał się rano i dopiero po siedemnastu godzinach docierał do stóp Babiej Góry. Przejście całej trasy zabrało nam około 30 godzin. Spośród pięćdziesięciu czterech osób uczestniczących w marszonie, całą drogę pokonały dwadzieścia cztery.

      Pierwszy uczestnik marszonu przybył na Luboń już kilka lat przed startem... To Krzysztof - gospodarz schroniska. Następny jest Piotr, który przyjechał z Gdańska we środę. A większość z nas przychodzi na Luboń we czwartek wieczorem. Siedząc przed schroniskiem rozmawiamy o jutrzejszej trasie. Powoli nadchodzi ciepła i jasna noc. Księżyc zbliża się do pełni, a na horyzoncie widać światła Krakowa. Jest tak pogodnie, że MarysiaŁukaszem postanawiają spać pod gołym niebem. O godzinie czwartej rano zrywa się wiatr, nad Luboń nadciągają ciemne, deszczowe chmury. W tym momencie, samotnie na trasę marszonu, wyrusza Krzysiek, którego egzamin zmusza do przyspieszenia tempa. O piątej zaczyna padać deszcz. Potężna ulewa na trzy godziny przed startem jest bardzo deprymująca.

      Już od szóstej przychodzą na Luboń następni uczestnicy marszonu. Są przemoczeni na wylot. Mieli pecha, gdyż o ósmej pojawia się słońce. Kwadrans później spotykamy się na odprawie. Każdy dostaje harmonogram trasy. Sprawdzamy obecność - jest nas ponad czterdzieści osób. Gospodyni schroniska robi nam zdjęcia. Na horyzoncie majaczy Babia Góra, chcemy tam być za dwadzieścia godzin. Wyruszamy o wpół do dziewiątej, a niektórzy trochę później. Na przykład para nocująca na zewnątrz, uciekła przed deszczem do wiaty przy schronisku i niewiele brakowało, by przespali wymarsz. A Witek wpadł do schroniska już po naszym starcie.

      Dla mnie, marszon ma tę przewagę nad rajdem, że nie trzeba się spieszyć. Nie ma tu rywalizacji, nikt nie wygrywa i zawsze można liczyć na pomoc. Najważniejsze w marszonie jest by wędrować nieprzerwanie (co nie oznacza, iż bez odpoczynków) przez całą dobę. W harmonogramie marszonu wyznaczone są tylko miejsca i godziny spotkań. Natomiast każdy uczestnik sam decyduje jak szybko pokona dany etap i ile czasu przeznaczy na odpoczynek. Tylko na odcinku nocnym poruszamy się zwartą grupą.

      Schodząc z Lubonia mijamy dwóch "naszych". Idą do góry... Bezskutecznie namawiamy ich by zawrócili. Odmawiają, gdyż postanowili, że przejdą dokładnie całą trasę marszonu. W Zarytem jesteśmy o godz. 10.00. Czekają tu na nas: Krysia, MateuszMichał. Idąc dalej w stronę Rabki dzielimy się na dwie grupy. Część wybiera krótszą, lecz ruchliwą szosę, a cześć wędruje dłuższym, acz znacznie przyjemniejszym szlakiem wzdłuż Raby.

      Wszyscy spotykamy się ponownie o godz. 12.00, w następnym punkcie harmonogramu - pomiędzy Górą Zbójecką, a Birtałową - tam, gdzie czerwony szlak przecina Zakopiankę. Tu dogania nas Witold, a chwilę przed wyruszeniem na następny etap dołącza dwójka, która nie chciała zawrócić przed szczytem Lubonia. Marka, który dopiero o północy wyjechał z Gdańska, też spotykamy tutaj.

      Tuż za Zakopianką szlak nagle skręca z wyraźnej leśnej drogi, w zarośniętą ścieżkę. Nie na darmo, dwa tygodnie wcześniej przeszliśmy z Olą trasę marszonu. Tym razem bez wahania wybieramy właściwy trakt, zawracając przy okazji tych, którzy zdążyli już trochę pobłądzić. Natomiast do Skawy ponownie schodzimy na wyczucie, bo szlak wiedzie tu przez łąki, gdzie próżno wypatrywać znaków. Dzwoni do mnie Krzysiek - ten, który wyszedł z Lubonia o świcie. Gdzieś za Sidzinką zgubił szlak. Niestety, przez telefon nie umiem mu wskazać drogi. Po chwili dostaję SMS z wiadomością o odnalezieniu znaków.

      Słońce w zenicie grzeje bezlitośnie. Upał staje się trudny do zniesienia. Z entuzjazmem witamy więc sklep spożywczy i kilka ławek w cieniu. Wypijamy morze wody mineralnej, piwa i soków. Kupujemy też zapasy na drogę, bo to jest chyba ostatni sklep na naszej trasie. I ruszamy w stronę Wysokiej.

      Dwa kilometry rozgrzanego asfaltu ciągną się w nieskończoność. Z ulgą wchodzimy do lasu. Zielony chłód jest zniewalający. Szybko mijamy niepozorny szczyt Jawornika, by tuż przed Górą Ludwiki ponownie wyjść na otwartą przestrzeń. Tutaj jednak niebo jest szczelnie zasnute chmurami i wieje lekki wiatr, więc z przyjemnością maszerujemy w kierunku Targoszówki. Sielankę zakłócają tylko grzmoty dobiegające z oddali. Na szczęście burza omija nas dużym łukiem. Przez chwilę wędrujemy wprost w stronę Babiej Góry, którą widać stąd już dużo wyraźniej niż z Lubonia. I nic dziwnego, przecież idziemy od sześciu godzin.

      Za Targoszówką szlaki rozdzielają się. Skręcamy w lewo, drogą oznakowaną na żółto. Na większości naszych map szlak ten jest zupełnie niewidoczny, gdyż wydrukowany został tym samym bladym kolorem, co poziomice. Na szczęście w rzeczywistości, na pniach drzew, znaki żółte są wyraźne. Za skrzyżowaniem czeka na nas niespodzianka. Jeszcze przed dwoma tygodniami wiodła tędy droga wysypana tłuczniem, a dzisiaj prowadzi tu nowiutki asfalt. Po kilkuset metrach skręcamy w las i przy zamkniętej leśniczówce zatrzymujemy się na dłuższy odpoczynek.

      Na szopie obok leśniczówki zauważamy napis "BAR", ale to tylko żart. Możemy polegać tylko na własnych zapasach. Opuszcza nas pierwszy uczestnik marszonu. Stopy ma zbyt odparzone, by wędrować dalej. Reszta wyrusza w stronę Sidzinki, gdzie rezygnują następne dwie osoby. W podjęciu decyzji o odwrocie pomógł im chyba autobus, stojący akurat na pętli. Z kolei Mateusz, MichałTomek nie zauważają miejsca, w którym szlak gwałtownie skręca i wędrują szosą aż do Sidziny. Stamtąd, sobie wiadomymi ścieżkami wracają na trasę marszonu w pobliżu Przełęczy Wąwóz.

      A ja znów cieszę się, że wcześniej przeszliśmy z Olą całą drogę. Dochodzimy bowiem do miejsca, w którym szlak dosłownie znika. I chociaż wędrujemy niemal na końcu grupy, to jednak tutaj wszyscy czekają na nas jak na wybawienie. Wskazujemy więc właściwą drogę: najpierw miedzą obok ziemniaków, później przez rów melioracyjny, następnie na przełaj przez szkółkę leśną i jeszcze tylko w poprzek łąki. Tam, na skraju lasu widać żółty znak szlaku. Pomstujemy na tych, którzy wytyczając tędy szlak, nie namalowali ani jednego znaku. To właśnie tu, przed kilkoma godzinami zgubił się Krzysiek.

      Zatrzymujemy się tuż powyżej tego feralnego punktu. Magda, Gosia, KrysiaMarek przychodzą z przeciwnej strony, bo przeoczyli moment, gdy marszon skręcił w ziemniaki. Spora grupa gubi się jednak zupełnie. Dołączą do nas dopiero za cztery godziny. Postanawiamy zrezygnować z odpoczynku na Przełęczy Wąwóz i iść nieprzerwanie do Zubrzycy, by tam zatrzymać się na dłużej. Zresztą meszki gryzą tak okropnie, że chyba nikt nie ma ochoty na postój.

      Zaczyna szarzeć gdy schodzimy do Zubrzycy. W pierwszych domach prosimy o wodę. Nikt nam nie odmawia. Pytamy też o sklep. Jest już zamknięty, lecz właściciele otwierają specjalnie dla nas. Spoglądamy na Babią Górę, której wierzchołek tonie w chmurach. Właśnie zastanawiamy się jakie panują tam warunki, gdy dzwoni Krzysiek, meldując, iż wszedł na szczyt. Jego komunikat jest krótki: widoczność bliska zera, lecz deszcz nie pada. W Zubrzycy dołączają do nas Beata, Michał, Oskar, Piotr, PrzemekSławek, a dwie osoby rezygnują z udziału w marszonie. Na wszelki wypadek zarezerwowałem tu kilka noclegów dla najbardziej zmęczonych, lecz nikt nie skorzystał.

      Minęła godz. 22.00, zapadł zmrok. Ruszamy zielonym szlakiem w stronę Hali Śmietanowej. Pierwszy raz podczas tego marszonu formujemy zwarty szyk. Idę z przodu, a Sławek zamyka stawkę, dbając by nikt się nie zgubił. Droga jest prosta, tempo umiarkowane, więc bez problemów pokonujemy ten odcinek. Po godzinie marszu wychodzimy na asfalt; stąd znowu każdy może wędrować własnym tempem.

      Zmęczenie dokucza coraz bardziej. Idziemy już od piętnastu godzin. Aż strach pomyśleć, że to dopiero połowa drogi. Bolą mnie nogi, oczy zamykają się same, a senność obezwładnia. Za piętnaście pierwsza przychodzimy do Stańcowej. Możemy zatrzymać się tutaj na trzy kwadranse. Większość z nas zasypia od razu. Zapada cisza. Trudno uwierzyć, że jest tu ponad czterdzieści osób. Marszon śpi pokotem - na plecakach, karimatach, ławkach, stołach, nawet na deskach niedbale imitujących strych, w szałasie bez ścian i dachu. Cicho i ostrożnie krążę dookoła uważając, by nie nadepnąć nikogo. Rozmawiam z czuwającymi. Są zmęczeni, lecz pogodni. Podobnie jak ja.

      O wpół do drugiej zaczynamy podchodzić na Babią Górę. Ponownie tworzymy zwarty szyk. Musimy tak dobrać tempo, by wejść na szczyt tuż przed wschodem. Nie chcemy przyjść na wierzchołek zbyt wcześnie, bo wieje silny, zimny wiatr. Nie możemy też spóźnić się, bo z naszego szlaku nie widać punktu, w którym słońce wynurza się zza horyzontu. Przez pierwszą godzinę, czoło marszonu wspina się trochę zbyt szybko. Idąc tym tempem zbyt wcześnie osiągniemy szczyt. A poza tym rozciągamy grupę na długim odcinku. Zatrzymujemy się więc i czekamy na siebie przy szałasie. Mija kwadrans zanim znów jesteśmy w komplecie.

      Już o trzeciej zaczyna szarzeć, więc po przekroczeniu górnej granicy lasu rezygnujemy z wędrowania zwartą kolumną. Umawiamy się dopiero na Markowych Szczawinach. Niebo zasnute jest chmurami, a przez chwilę pada deszcz. Czy w tej sytuacji w ogóle uda się zobaczyć wschód słońca?

      Czołówka marszonu wchodzi na szczyt Babiej Góry punktualnie o czwartej rano. Najwolniejsi zdobywają wierzchołek o piątej. A słońce wynurza się zza horyzontu o godz. 4.25. Przez moment widać całą tarczę. Potem szybko chowa się w chmurach, by po chwili pojawić się nieco wyżej. To pasjonujące widowisko hipnotyzuje wszystkich. Słońce na przemian, to wschodzi, to zachodzi za chmurami. Warto było wędrować dwadzieścia godzin, by zobaczyć ten spektakl. Magiczny nastrój psuje zimny, przenikliwy wiatr oraz senność. Ktoś szybko zbiega w dół, gdzie mniej wieje. Ktoś zasypia szczelnie zapięty w śpiworze. A kilka osób schodzi stąd prosto na Krowiarki, wycofując się z marszonu. Reszta kieruje się w stronę Przełęczy Brona.

      Tuż po szóstej jesteśmy na Markowych Szczawinach. Na nasz widok, gospodarze schroniska otwierają jadalnię wcześniej niż zazwyczaj. Niewielki jednak mają z nas pożytek, gdyż senność i zmęczenie są silniejsze od głodu. Śpimy gdzie popadnie - w sieni schroniska, na werandzie, na ławach i pod drzewami. To jedyny długi odpoczynek na trasie marszonu. Wyruszamy stąd dopiero o godz. 8.30, rezygnując z przestrzegania harmonogramu. Idziemy własnym tempem, spotkamy się na Hali Krupowej.

      Parę osób zostaje na Markowych Szczawinach. Są zbyt zmęczeni by pójść dalej. A kilku "naszych" idzie już tylko siłą woli. Z podziwem patrzę na Piotrka, czy Zbyszka. Ich obolałe stopy dawno odmówiły posłuszeństwa, każdy krok jest bolesny, a jednak wciąż zmierzają do celu. Na ławce obok szlaku śpi Michał. Niech sobie śpi, obudzi go następna ekipa. Mijamy pierwszych turystów, którzy w przeciwieństwie do nas wyglądają świeżo, są wypoczęci, rześcy i czyści.

      Następna grupa wycofuje się na Krowiarkach. Ci, którzy postanowili wyruszyć stąd dalej nie mają wyboru - po drodze do schroniska na Hali Krupowej nie ma już żadnych osad. Wspinamy się na Kiczorkę. Mam wrażenie, że z każdym krokiem schronisko oddala się ode mnie. Coraz wyraźniej widać różnicę kondycji "marszonowiczów". Przed chwilą dostałem SMS: MarekPrzemkiem w ciągu zaledwie trzech godzin pokonali dystans między Markowymi Szczawinami, a Halą Krupową. To świetny czas nawet dla wypoczętych turystów, lecz w marszonie szybkość nie ma znaczenia. Nikt nie przegrywa, a zwycięża każdy, kto potrafi iść całą dobę.

      Nasza grupa rozciągnęła się na bardzo długim odcinku. Gdy wychodzimy z Olą na szczyt Kiczorki, PiotrDominik akurat ruszają dalej. Odpoczywamy, ciesząc się słońcem, wiatrem, błękitem i wspaniałą panoramą Babiej Góry. Właśnie z powrotem zakładamy plecaki, gdy na wierzchołek wchodzi druga OlaKrzychemJurkiem.

      Jestem tak senny, że idąc grzbietem Pasma Policy chwilami nie rozpoznaję ścieżki. Mam wrażenie, że pierwszy raz widzę ten szlak, a przecież szedłem tędy wielokrotnie. Kilkakrotnie dosłownie zasypiam w marszu. Budzą mnie dopiero potknięcia na kamieniach. Kryzys mija na szczycie Policy, to chyba bliskość schroniska działa tak mobilizująco.

      Przychodzę na Krupową po trzydziestu jeden godzinach od wyjścia z Lubonia. Część "naszych" jest tu już od trzech godzin, niektórzy są jeszcze w drodze. Jako ostatni meldują się MarysiaŁukasz, bo do jedenastej drzemali przy schronisku na Markowych Szczawinach. Wszyscy wyglądają na zadowolonych i zmęczonych równocześnie. Na chwilę, pomimo popołudnia, w schronisku zapada cisza nocna. Marszon śpi. Tylko Magda spokojnie rozbija namiot, który niosła przez całą drogę. Skąd ona ma tyle siły?

      O siódmej wieczorem rozpalamy ognisko. Powoli nadchodzą niemal wszyscy obecni. Przyszedł też do nas Eugeniusz - gospodarz schroniska na Hali Krupowej. Są pyszne kiełbaski, grzanki, zimne piwo i gorąca herbata. Rozmawiamy o marszonie, który właśnie odchodzi do historii i zaczynamy zastanawiać się nad trasą następnego.

Kuba Terakowski


Całą trasę marszonu przeszli: Witold Bator, Piotr Cejrowski, Piotr Chowaniec, Zbigniew Cieślak, Maria Dworak, Tomasz Frankowski, Małgorzata Kornecka, Michał Kowalik, Łukasz Kowalski, Tomasz Kukuła, Magdalena Łyko, Sławomir Michalak, Anna Pająk, Michał Przygoński, Aleksandra Ptak, Jerzy Sokulski, Zbigniew Stolarek, Kuba Terakowski, Aleksandra Turowska, Krzysztof Urbańczyk, Jan Widlarz, Jakub Winiarz, Kazimierz Wojtas, Dominik Zając.

W marszonie uczestniczyli też (dołączyli później lub odłączyli się wcześniej): Mateusz Białończyk, Jerzy Chanyszkiewicz, Piotr Cierniak, Barbara Cieślak, Przemysław Druzgała, Grzegorz Dzieża, Oskar Filipowicz, Michał Frankowski, Dorota Kamińska, Beata Klimek, Krzysztof Knofliczek, Mateusz Kowalcze, Krzysztof Kowalik, Rafał Kuziel, Krzysztof Kwaśniewicz, Dariusz Leśniak, Piotr Łazarczyk, Elżbieta Mezglewska, Lech Niekraszewicz, Marek Oszajca, Krzysztof Paja, Piotr Pniaczek, Piotr Popiołek, Grzegorz Rapacz, Krystyna Sakowska, Sławomir Stachniewicz, Michał Starzec, Bartosz Wierzbiński, Przemysław Wróbel, Marek Zięba.



Luboń Wielki, godz. 8.20


Drapa, godz. 9.45


Zaryte, godz. 10.15


Przy Zakopiance, godz. 11.50


Przy Zakopiance, godz. 11.50


Szlak do Skawy, godz. 12.50


Skawa - sklep, godz. 13.20


I przed sklepem, godz. 13.25


Wysoka, godz. 14.15


Targoszówka, godz. 15.20


Leśniczówka, godz. 16.00


Leśniczówka, godz. 16.00


Beskidy, godz. 18.10


Beskidy, godz. 18.10


Zubrzyca Górna, godz. 21.45


Stańcowa, godz. 1.00


Babia Góra, godz. 4.30


Babia Góra, godz. 4.30


Babia Góra, godz. 4.40


Markowe Szczawiny, godz. 6.30


Markowe Szczawiny, godz. 6.30


Markowe Szczawiny, godz. 7.00


Markowe Szczawiny, godz. 7.30


Markowe Szczawiny, godz. 8.00


Przełęcz Krowiarki, godz. 10.15


Kiczorka, godz. 13.00


Hala Krupowa, godz. 17.00


Hala Krupowa, godz. 20.00

ZDJĘCIA PIOTRA CIERNIAKA

RELACJA PIOTRA CIERNIAKA

TEKST I FOTOGRAFIE TOMASZA KUKUŁY

SPRAWOZDANIE JAKUBA WINIARZA


HARMONOGRAM MARSZONU

      13.06.03
Schronisko PTTK na Luboniu Wielkim - start: godz. 8.30
Zaryte: godz. 10.15
Zakopianka: godz. 12.10
Wysoka: godz. 14.15
Leśniczówka: godz. 16.15
Beskidy: godz. 18.30
Przełęcz Wąwóz: godz. 20.30
Zubrzyca Górna: godz. 22.00
Hala Śmietanowa: godz. 23.30

      14.06.03
Stańcowa: godz. 1.30
Babia Góra: godz. 4.40
Markowe Szczawiny: godz. 8.30
Przełęcz Krowiarki: godz. 10.30
Kiczorka: godz. 13.10
Polica: godz. 14.20
Schronisko PTTK na Hali Krupowej - meta: godz. 15.20

Godziny podane w harmonogramie oznaczają czas wyjścia z wymienionych punktów.


ZASADY UDZIAŁU W MARSZONIE
1. Uczestnicy marszonu biorą w nim udział na własną odpowiedzialność, a osoby niepełnoletnie muszą dysponować pisemną zgodą rodziców.
2. Marszon jest przeznaczony dla osób preferujących umiarkowane tempo marszu lub potrafiących się do takiego tempa dostosować. Marszon to nie rajd, nie ma w nim rywalizacji, natomiast ważnym elementem jest pomoc i współpraca.
3. Na etapach dziennych spotykamy się w miejscach i o godzinach wymienionych w harmonogramie. Natomiast na odcinku nocnym poruszamy się zwartą grupą (czyli pomiędzy prowadzącym, a "zamkiem"). Istnieje możliwość dołączenia do marszonu po drodze. O takim zamiarze należy poinformować przy zgłoszeniu udziału.
4. Udział w marszonie jest bezpłatny. Natomiast we własnym zakresie sfinansować należy noclegi w schroniskach, wyżywienie i przejazdy.
5. Osoby, które pokonają całą trasę, otrzymają legitymacje uprawniające do korzystania z tańszych o 20% noclegów w schroniskach PTTK na Luboniu Wielkim oraz na Hali Krupowej.

PRZYDATNE WYPOSAŻENIE
- apteczka
- kijki turystyczne
- komplet przeciwdeszczowy
- latarka (oraz zapasowa bateria i żarówka)
- mapa trasy
- śpiwór i karimata
- telefon komórkowy
- zegarek
oraz ekwipunek osobisty, prowiant i napoje.



Powrót na stronę główną