Marszon, 13-15 czerwca 2003 r.
To był trzeci Marszon organizowany przez Kubę Terakowskiego dla miłośników pieszych wędrówek. Na poprzednie, z różnych przyczyn, nie udało mi się wybrać. Tym razem MUSIAŁEM wziąć w nim udział.

PROLOG
Aby wyruszyć planowo z wszystkimi uczestnikami, tzn. o 8:30 w piątek 13 czerwca, musiałem na Luboń przyjechać dzień wcześniej.
Busem z Krakowa do Naprawy, dalej niebieskim szlakiem przez Mały Luboń na Luboń Wielki /8,5 km, wg. oznaczeń 2,5h, mój czas - 1h 40'/. Hm, podczas jednego z podejść czuję się naprawdę 'wypompowany' i zaczynam myśleć czy na pewno jestem wystarczająco przygotowany do udziału w Marszonie /do udziału, nie do ukończenia go, chcę dojść jak najdalej ale pokonanie całej trasy wydaje mi się mało realne/.
O 19:40 jestem na szczycie, za chwilę poznam osobiście Kubę Terakowskiego - krakowskiego globtrotera, organizatora Marszonów. Jest piękny wieczór, wśród uczestników wędrówki panuje fajna atmosfera, czuję się wspaniale, rozpiera mnie energia - to takie dziwne uczucie przebywać wśród tylu pozytywnie 'zakręconych' osób, w których miłym - mam nadzieję - towarzystwie spędzę najbliższe kilkadziesiąt godzin. Marszon to dla mnie największa 'wyprawa' w jakiej do tej pory uczestniczyłem i jest to moje marzenie od ponad roku.
Wraz ze zmierzchem na północy pojawiają się światła Krakowa, choć niektórzy mówią, że widoczność nie jest najlepsza. Robię kilka fotek zachodu słońca i o 22:40 kładę się spać.

Piątek, 13.06.2003, Luboń Wielki
Rano jest chłodno, pada deszcz a w kierunku północnym nie widać nic - nieprzebita mgła zaczyna się parę metrów od nas .
Niesamowite sš jamniki właœcicieli schroniska. Starszy, Adolf, opiekuje się młodszym i prowadzi go na smyczy.
Godzina 8:10 - kilka informacji organizacyjnych, wspólne zdjęcie i o 8:25 wyruszamy zielonym szlakiem do Rabki - Zarytego. Zaczyna się wypogadzać, wychodzi słońce i po kilku minutach robi się bardzo ciepło. Słońce w niesamowity sposób oświetla drzewa, a promienie przenikające przez gałęzie tworzą fantastyczne formy. Tylko, że szkoda mi kilku minut na postój by zdjąć plcak, wyjąć aparat, cyknąć fotkę i spakować się spowrotem. Wreszcie - szybka akcja i jest zdjęcie. BYŁO warto.

Godz. 9:40, Zaryte
Dłuższa przerwa - czekamy aż wszyscy dojdą, niektórzy dopiero w tym miejscu dołączają do Marszonu i rozpoczynamy kolejny 2 godzinny etap - drogą przez Rabkę i czerwonym szlakiem do 'Zakopianki'.

Godz. 11:15, 'Zakopianka'
Kolejna przerwa, ok. 45 minut.
Do tej pory idę w czołówce Marszonu. Moja taktyka jest następująca: staram się utrzymać równe i mocne tempo, tak by w razie kryzysu i zrównać się z wolniejszymi osobami, a nie pozostać za całą grupą. W zasadzie udaje mi się to podczas całej trasy czyli przez 30 godzin trwania Marszonu.
Szliśmy przez polany pełne żółtych i fioletowych kwiatów - nie znam ich nazwy ale wyglądało to niesamowicie. W trakcie rozmów poznaję kolejne osoby. Dwóch najmłodszych uczestników ma po 15 lat, są z Krakowa - tak jak ja - i uda im się przejść cały Marszon.
Z jednego ze wzgórz widać coraz odleglejszy szczyt Lubonia Wielkiego a zwłaszcza antenę znajdującego się tam przekaźnika. Przed nami Babia Góra, jeszcza bardzo mała.

Godz. 13:00, Skawa
Mały wiejski sklep w oblężeniu. Ok. 50 osób wykupuje pieczywo, słodycze, napoje. To prawdopodobnie ostatni otwarty sklep na naszej trasie w dniu dzisiejszym. Następny - w Zubrzycy Gornej pewnie będzie już zamknięty. Choć sklepikarka w Skawie skwapliwie przyznaje, że dla tak wielu klientów otwarłaby sklep nawet w nocy.
Robimy sobie dłuższą przerwę choć wg. planu mamy do postoju przejść jeszcze ok. 4 km - cóż planowany postój w Wysokiej będzie krótki. Zaczynam czuć nogi, to nie ból ale lekkie zmęczenie. Boję się myśleć co dalej. Chcę dojść do Zubrzycy czyli zrobić ponad połowę trasy Marszonu - łatwiejszą jego część. Znając swoją kondycję jest to plan ambitny. W tym momencie jeszcze nie przeszliśmy połowy dystansu do Zubrzycy. Cytat z notatnika: Do Zubrzycy raczej bez problemu, dalej - ???
Dzielę się wrażeniami z Kubą. Wiem, że zarezerwował miejsca noclegowe dla szczególnie zmęczonych tak by etap nocny przespali i dołączyli do Marszonu rano na Przełęczy Krowiarki. To bardzo rozsądne z jego strony, choć jak się potem okaże nikt nie skorzysta z tej możliwości.

Godz. 14:05, Wysoka, przystanek PKS
Krótka, 10 minutowa przerwa.
Dalej idziemy po asfalcie. Wytrawni turyści narzekają na ten rodzaj nawierzchni - jakże nienaturalny i nie przyjazny dla stóp. Ja akurat do tej pory częściej chodziłem po asfalcie niż leśnych ścieżkach więc - przynajmniej w aspekcie psychologicznym - asfalt nie stanowi dla mnie żadnego problemu. Ja go nawet lubię. Choć pewnie jak więcej pochodzę to dostrzegę różnicę i zmienię zdanie.
Rozmawiam z Kubą - o naszych osiągnięciach, planach i Islandii - obaj marzymy o wyprawie do tego fascynującego kraju ognia i lodu. Dla mnie to bardzo istotny element Marszonu: kontakt z ludzmi o większym doświadczeniu, którzy dużo przeszli, i mogą doradzić, pomóc czy opowiedzieć wiele ciekawych historii.
Dalej przez górę Ludwiki maszerujemy w stronę Babiej Góry. Mamy przepiękny widok na ten szczyt znajdujący się teraz na wprost nas.

Godz. 16:30, Leśniczówka pomiędzy Targoszówką a Banią.
Postój 45 minut, szliśmy pod zachmurzonym niebem, teraz wychodzi słońce i zaczyna prażyć. Przez cały czas jest BARDZO ciepło, wyjmuję Snikersa i zjadam tą lejącą się czekoladową masę.

Godz. 17:40, Sidzina Wielka Polana
Na ostatnim etapie szliśmy dłuższy czas przez las. Bardzo mi się on podoba, jest taki prawdziwy - splątany, wielki. Nie potrafię tego opisać. Idę z Mateuszem i Michałem, którzy znają te okolice - pochodzą z Jordanowa. Babia Góra jest coraz bliżej. Nigdy wcześniej jej nie widziałem i trochę mnie przeraża ten samotny, górujący nad okolicą szczyt. Dobrze się nam rozmawia, czas szybko mija i idąc asfaltową drogą przegapiamy szlak skręcający w lewo. Decydujemy nie zawracać lecz dołączyć do grupy na następnym punkcie odpoczynkowym. Spotykamy znajomego moich współpiechurów i następuje nieoczekiwana zmiana planów. Zostajemy podwiezieni samochodem do Sidziny Wielkiej Polany. Jak się później okazało jedyną choć wielką korzyścią z takiego rozwoju wydarzeń jest możliwość zakupienia czegoś w sklepie spożywczym i skorzystania z wrzątku /reszta grupy mogła to zrobić dopiero w schronisku na Markowych Szczawinach, następnego dnia o 7:00 rano/. Gdyby nie to, to po dojściu do Zubrzycy padłbym ze zmęczenia i głodu - liczę na zupki instant, nie mam suchego prowiantu (oprócz słodyczy), termosa też /wynikło to z mojego małego doświadczenia w tego typu wędrówkach/.
Daję znać sms`em Kubie, że z nami wszystko w porządku tylko idziemy inną trasą. Kuba odpisuje i proponuje byśmy spotkali się dopiero w Zubrzycy. Daje nam to możliwość nadgonienia trasy i długiego, ok. 2,5h postoju pozwalającego przespać się przed męczącym, nocnym zdobywaniem Babiej Góry /o ile się na to w ogóle zdecyduję/.

Godz. 19:30, Przełęcz Wąwóz
Ciężko się idzie, jeszcze jeden z współtowarzyszy ciągle narzeka że nie poszliśmy do Zubrzycy dużo krótszą asfaltową drogą. Ja jednak uważam, że powinniśmy przejść dystans porównywalny z tym który zrobi cała grupa no i po górkach. Chcę być fair, a skracanie zaplanowanej wcześniej trasy nie należy do moich zwyczajów.
Po dojściu na przełęcz zdziwienie, że jeszcze nikogo tu nie ma - postój Marszonu ma trwać do 20:30 więc już ktoś powinien być /jak się okazało, pierwsi doszli tu 10 minut po nas/.

Godz. 21:10, Zubrzyca Górna, skansen
Spodziewaliśmy się, być tutaj jakieś 1,5h temu. Na ostatnim etapie trochę kluczyliśmy, można rzec, że się zgubiliśmy w lesie i szliśmy na wyczucie. Zaczynało się ściemniać i byłem poważnie zaniepokojony, na szczęście w pewnym momencie poczułem, że "ja tu już kiedyś byłem".
Cztery lata temu kilka dni wakacji spędziłem w Zubrzycy Górnej i podczas spaceru zabłądziłem w lesie - to był ten sam las. Podobnie zresztą pozostali uczestnicy Marszonu - niemal wszyscy pogubili się na polu ziemniaczanym gdzie zniknął zielony szlak. Zatem idąc asfaltem przez Zubrzycę pod skansen co chwilę spotykamy grupki wynurzające się z różnych stron lasu. Niesamowitą przyjemność sprawiło mi przejście kilometra asfaltowej drogi w samych skarpetkach na moich dość zmęczonych stopach.
Postój trwa ok. godziny. Szykujemy się do etapu nocnego - jemy, przebieramy się, można się przemyć w strumieniu.

Godz. 23:00, granica Babiogórskiego Parku Narodowego
Idziemy zwartą grupą, oświetlając sobie drogę latarkami. Sławek Michalak - 'zamek', dba o to by nikt się nie zgubił. Idzie więc na końcu grupy, zmuszony do wolniejszego tempa. Ci , którym pomaga na pewno są mu bardzo wdzięczni.

Sobota, 14.06.2003, Stańcowa, pole biwakowe
Na pole biwakowe dochodzę dokładnie o północy, wędruję już zatem ponad 14 godzin. Już mogę być z siebie dumny, a uda mi się przejść jeszcze dużo więcej, biorąc pod uwagę stopień trudności poszczególnych etapów.
W kilka osób wyrywamy ostro do przodu i cała grupa pozostaje w tyle. Znowu asfalt, koledzy narzucają ostre tempo. Księżyc świeci jasno /wczoraj była pełnia/ więc maszerujemy bez latarek. W pewnym momencie myślę, że padnę, idę siłą woli - dojść na Stańcową i 'walnąć się' na trawę. Chyba wszyscy to odczuwają ale nikt nie chce zwolnić czy pierwszy się zatrzymać. Ktoś zaczyna opowiadać dowcipy i w ten sposób atmosfera się rozładowuje, przestajemy myśleć o bardzo już bolących nogach. W pewnym momencie słyszymy charakterystyczny stukot kijków turystycznych i przegania nas Marek z Gdańska, zwany Coca-Cola Man po tym jak na poprzednim Marszonie oprócz niezbędnego wyposażenia niósł cztery 2,5 litrowe butle tego napoju - po to by lepiej sprawdzić swoją wytrzymałość. Jest niesamowity, przegonił nas niemal biegnąc, zresztą sporo uczestników wyprawy ma ciekawe osiągnięcia.
Odpoczywamy jakieś 1,5 h. Niektórzy śpią, inni rozmawiają. Nawet nie mam chęci robić zdjęć, a to znaczy że kiepsko ze mną... Jest niesamowity nastrój, jeszcze ten księżyc...

Godz. 4:00, Babia Góra, szczyt
Po długim i szczególnie męczącym podejściu pierwsi z nas zdobyli szczyt Babiej Góry ok. 4:00.
Gdzieś w Zubrzycy wymyśliłem sobie, że na Markowych Szczawinach zjem w schronisku jajecznicę i prawie przez całą noc myślę tylko o tym. Zaczyna się to przeradzać w obsesję, idę tylko po to żeby ją zjeść. W pewnym momencie czuję się bardzo kiepsko. Ostatni raz jadłem o 17, czuję, że ze zmęczenia i głodu zacznę wymiotować. Mateusz, z którym jesteśmy jakieś 30 minut od szczytu proponuje krótką przerwę. Proszę go o suchą kromkę chleba, to jedyna rzecz jaką jestem teraz w stanie zjeść. Parę metrów przed szczytem siąp deszcz, jest mgła i chmury, jednak kilka minut przed wschodem silny wiatr wszystko rozwiewa i naszym oczom ukazuje się wynurzające zza widnokręgu słońce.
To niesamowite uczucie - po całonocnym, wyczerpującym marszu - móc zobaczyć coś takiego. Tego wschodu słońca nie da się porównać z żadnym innym - np. takim po przespanej w łóżku nocy. Dopiero po powrocie do domu i obejrzeniu zdjęć doceniłem ten moment, na Babiej Górze jestem zbyt zmęczony i nie robi to na mnie wielkiego wrażenia.
Na Babiej postanowiłem się przespać. Mimo niskiej temperatury i silnego wiatru /które zmusiły większoœć osób do szybkiego zejœcia niżej/, mnie - ubranemu we wszystko co miałem i owiniętemu œpiworem - było naprawdę ciepło i wygodnie leżeć na tych kamieniach, przy kamiennym murku. Za to gdy wstałem to myœlałem, że zamarznę.
Marysia poczęstowała mnie kanapkami i w trójkę, razem z Łukaszem zeszliœmy na Przełęcz Brona, robišc sobie po drodze kilka fotek.

Godz. 7:04, Markowe Szczawiny, schronisko PTTK
Dalej idziemy coraz wolniej i coraz bardziej rozciągniętą stawką. Kolejne osoby wycofują się: zmęczenie, odnowione kontuzje i obtarcia stóp dają o sobie znać. Przy schronisku na Markowych Szczawinach robimy dłuższą przerwę, wszyscy zasypiają. Zjadam wymarzoną jajecznicę. Bardzo lubię tą potrawę, ale tym razem smakuje jak nigdy.
Tego się spodziewałem, zdjęcia z tego postoju są szczególnie wymowne /podobnie jak te zrobione na Szczeblu podczas pierwszego Marszonu/. Wszyscy są niesamowicie zmęczeni, ja nawet zapominam zrobić fotki, choć myślałem o tym od początku Marszonu /na szczęście Kuba krąży pośród śpiących i dokumentuje ten długaśny postój/.

Godz. 10:00 Przełęcz Krowiarki (Lipnicka)
Droga na Przełęcz Krowiarki wydaje się spacerkiem, choć kolana bardzo dokuczają. 1 godziny przerwy. Idę razem z Anią, Kazikiem, Mateuszem, Piotrkiem i Dominikiem. Maszerujemy razem aż do końca.

Godz. 12:16, Hala Śmietanowa
Jesteśmy na Hali Śmietanowej. Gdy kilkadziesiąt minut wcześniej zapytaliśmy schodzących na dół turystów czy jeszcze daleko -odparli, że nie. Chyba zlitowali się widząc nasze zmęczenie. To był dla mnie bardzo ciężki odcinek. W uszach brzęczało mi „jeszcze kawałek” a szliśmy i szliśmy.
Dookoła las więc po dojściu na szczyt nic nie widać, po kliku minutowej przerwie idziemy dalej i ku mojemu zaskoczeniu zaraz zaczynamy iść ... pod górę, a po kolejnych minutach dochodzimy do... Hali Śmietanowej, tyle, że tej właściwej. Na małej polance jemy drugie śniadanie i zasypiamy. Po ok. 45-minutowej przerwie idziemy dalej.

Godz. 13:30, Polica
Po dojściu na Policę i zrobieniu krótkiej przerwy idziemy dalej i za parę minut dochodzimy do... Policy. Mimo zmęczenia dostrzegam w tym coś zabawnego. Stąd już blisko do celu.

Godz. 14:30 Hala Krupowa
Do schroniska na Hali Krupowej Marszon schodzi się przez kilka godzin, małymi grupkami o bardzo zróżnicowanym tempie. Szczególnie imponuje mi Zbyszek z Poddębic koło Łodzi, który już na Babiej Górze z powodu obtartych stóp chciał zrezygnować. Jednak udało mu się przejść całość - do schroniska dotarł ok. 17:00 i nie był ostatni.
O 20 robimy ognisko
Idę spać ok. 22.

EPILOG - 15 czerwca, niedziela
Mimo niedzieli obowiązki wymagają bym był w Krakowie ok. południa. Aby dotrzeć na czas wstaję o 5:35. O 6:05 razem z Marysią, Łukaszem, Dominikiem i sponiewieranym Zbyszkiem /musiał ja najszybciej dotrzeć na przełęcz Glisne, gdzie zostawił samochód/ wyruszyliśmy w stronę Sidziny Wielkiej Polany.
Na dole 20 minut czekamy na autobus do Jordanowa, a uprzejmy kierowca opóŸnia odjazd o kilka minut /następny autobus odjeżdza stąd za... 4 godziny/, Zbyszek idący wolniej widzšc autobus dobiega do przystanku. Zdšża. Zbyszek teraz Twoja córka może być z Ciebie naprawdę dumna!
Za 25 minut jesteśmy w Jordanowie, żegnamy Zbyszka i busem o 7:00 odjeżdzamy do Krakowa.
Skończyła mi się karta tramwajowa więc w Krakowie spod Poczty Głównej idę do domu na nogach. 2 km, tak na zakończenie. Próg mojego pokoju przekraczam o 9:35. Nie czuję satysfakcji. Brakuje mi pięknych widoków, przestrzeni, świeżego powietrza i wszystkich z którymi szedłem w Marszonie.

To była wspaniała przygoda, cieszę się że wziąłem w tym udział.

Skoro weszliście na tę stronę, to zapewne lubicie piesze wędrówki, a Marszony to wspaniały sposób na wypróbowanie własnej kondycji, przygotowania. Ja nigdy bym się na taką wyprawę nie wybrał sam, bo mimo dobrej kondycji nie miałem wcześniej żadnego doświadczenia. A dzięki Kubie Terakowskiemu mogłem przeżyć wiele wspaniałych, czasem ciężkich chwil wiedząc, że w pobliżu zawsze jest ktoś kto może mi pomóc. Oczywiście przygotowanie kondycyjne i sprzętowe jest nieodzowne, ale sam udział pozwala nabrać pewnego doświadczenia, podpatrzeć jak inni radzą sobie ze zmęczeniem i innymi kłopotami.
Czekam na następny...

Będę wdzięczny za mejle od uczestników Marszonu.
TOMASZ KUKUŁA
e.mail: kukulat@wp.pl
strona własna: www.tourist.republika.pl


Luboń Wielki, godz. 8.10


Zejście do Skawy, godz. 13.00


Zejście do Skawy, godz. 13.05


Zejście do Skawy, godz. 13.10


Targoszówka, godz. 15.20


Zubrzyca, godz. 21.40


Babia Góra, godz. 4.30


Babia Góra, godz. 4.45


Hala Krupowa, godz. 19.30

Powrót na stronę główną