STRONA GŁÓWNA

      ...Minęły ponad dwa lata od pierwszego marszonu... Brałem w nim udział, będąc nawet "zamkiem", jednak nie udało mi się GO ukończyć... Miałem więc z NIM pewne "porachunki"... ;) Kto brał w nim udział pamięta zapewne pogodę która towarzyszyła nam na nocnym odcinku...Bodajże 7 burz! Brrr...
      Na tydzień przed jubileuszowym, V marszonem, przejechałem z Kubą na rowerze trasę, jego tak naprawdę pierwszego samotnego marszonu...102 km wokół Krakowa... Wtedy to padła propozycja z jego strony abym poprowadził marszon na nocnym odcinku. Przyznam szczerze że bardzo mnie ucieszyła ta propozycja i po chwili namysłu zdecydowałem: OK.! Przyszło mi to tym łatwiej, iż przed dwoma tygodniami, przeszedłem trasę Jurków - Kasinka Mała wraz z Szymonem (niestety sprawy rodzinne wykluczyły jego udział w marszonie...szkoda!). Przeszliśmy ten odcinek w dzień aby łatwiej było nocą... Jak się teraz okazuje... warto było poznać tą część trasy...
      Wyjazd z Krakowa zaplanowałem na 15.05 z dworca PKS w Krakowie. W autobusie spotkałem "weteranów" marszonu: Jurka (bardzo miłego Pana z Woli Duchackiej) oraz Krzyśka - równie miłego :). Ku naszemu zaskoczeniu PKS w stronę Limanowej okazał się nadzwyczaj "załadowany" :( Kupiliśmy bilety do Krupciówki. Kierowca okazał się bardzo miły i bez żadnego problemu zatrzymał się na przystanku na żądanie :) Podczas wędrowania drogą do bazy pod Lubogoszczą usłyszeliśmy pierwsze niepokojące dźwięki z "góry" i błyski... Nie, to niemożliwe! Burza! Czyżbym to ja przynosił takiego pecha marszonowi?! Przypominam, iż burze do tej pory pojawiały się jedynie na pierwszym i jedynym marszonie w jakim brałem udział, przez pozostałe trzy cisza i teraz znów...! Może jednak nikt nie skojarzy tego z moją osobą;) Zaczyna padać dosłownie w ostatnim momencie kiedy dochodzimy już do bazy pod Lubogoszczą... Zastajemy tutaj Olę i Kubę (czyli organizatorów marszonu - CHWAŁA IM ZA TO!) oraz kilka osób biorących w nim udział. Jest 17.30. Za oknem ulewa. Czyżby kolejna noc z burzami? Wiemy jedno: szlak będzie bardzo śliski...
      Pomału schodzą się marszonowicze. Ostatecznie na start dociera 65 osób. Na godzinę 20 przewidziana jest odprawa a na 20,15 start. Dosłownie na 5 minut przed wyjściem, docierają 3 osoby z Poznania, na które z niecierpliwością czekali organizatorzy i ...; )
      Ponieważ nie czuję się najlepiej (przeziębienie), proszę Kubę aby wyznaczył kogoś do ewentualnego prowadzenia grupy na odcinku nocnym, gdybym poczuł się gorzej... Wybór pada na Sebastiana Wacha, którego znają prawie wszyscy uczestnicy... Wyruszamy, wg mojego zegarka jest 20.17... Pada nadal...
      Ruszamy początkowo dość zwartą grupą, ale na małym odcinku szlaku już wiem - " rozciągamy" się coraz bardziej... Zwalniamy, przyspieszamy... Idziemy naprawdę umiarkowanym tempem (a przynajmniej tak mi się zdaje...). Mniej więcej w połowie drogi na Lubogoszcz, Sebastian zostawia mnie samego na początku i postanawia znacznie zwolnić tempo... Idziemy cały czas niezbyt stromo, lecz sukcesywnie w górę... Okazuje się że na szczyt docieramy już o 21.05 , czyli o... 45 minut wcześniej niż przewiduje to harmonogram! W tej grupie jest ok.10 osób... Sukcesywnie pojawiają się następni uczestnicy... Około 21.30 zjawia się "zamek"... Zapada szybka decyzja: wyruszamy o 21.45, a nie jak przewiduje "plan"- 22.10... W międzyczasie przestaje padać deszcz!;) Zejście jest bardzo strome i śliskie... Mijamy po drodze salamandry... Ci co mają latarki, omijają je, Ci co ich nie posiadają (!), zapewne kilka płazów zdeptali... :( Wychodząc z lasu, polami docieramy do drogi asfaltowej. Skręcamy w lewo (jak się potem okazało część skręciła niestety w prawo...). Czeka nas teraz kilkukilometrowy odcinek dreptania po asfalcie, aż do stacji PKP w Kasinie Wielkiej... Ponieważ na tym odcinku "początek" ma przewagę nad "zamkiem" blisko 30 minut, podejmuję szybką decyzję: ludzie idą dalej prostą, oświetloną drogą do kolejnego "przystanku" a ja czekam na skrzyżowaniu na "zamek", jednocześnie kierując ludzi we właściwą stronę, gdyż szlak tutaj także nie jest zbyt widoczny nocą... Po krótkiej przerwie wyruszamy dalej... Kolejny szczyt przed nami... Śnieżnica... Kierujemy się w stronę nartostrady. Początkowo nic nie wskazuje że będzie to jeden z najtrudniejszych etapów naszej trasy. Okazuje się bowiem że ktoś postawił w poprzek nartostrady dwa płoty z drutami kolczastymi! A do tego co kilka metrów pojawiały się rowy które znacznie utrudniają płynny rytm marszuL... Po około 40 minutach "męczarni" szlak skręca w lewo i pnie się stopniowo lasem... Śnieżnica...Tutaj kolejny odpoczynek... Niestety tutaj ja popełniam pomyłkę: informuję kilka osób iż przerwa jest dopiero w schronisku... Schodzą a ja dopiero w tym momencie zerkam na harmonogram i... Przepraszam te osoby;( Część ludzi idzie zobaczyć szczyt (ok.30 m. od szlaku) a część zostaje w tym miejscu... Jedni leżą, inni stoją... wszechobecny odpoczynek... O 01.30 docieramy do schroniska pod Śnieżnicą... Jesteśmy nieco przed czasem, gdyż dopiero za pół godziny zostanie otworzona dla nas kuchnia... Punktualnie o 02.00, pojawia się ksiądz Zając (prowadzący schronisko i dom rekolekcyjny...). Powitał nas bardzo ciepło i poczęstował równie gorącą i smaczną darmową herbatką;) W trakcie konsumpcji opowiadał nam historię tego miejsca... Kilka minut po trzeciej, ruszamy w dalszą drogę... zgodnie z "przysłowiem": komu w drogę temu Alpinus :). Tutaj popełniam kolejną gafę: myśląc że część już wyruszyła ruszam w "pościg" za nimi nie czekając na resztę... Jak się potem okazało wyszły tylko 4 osoby a spora grupa czekała przed schroniskiem... I znowu mi wstyd :( Rehabilituję się na Gruszowcu , czekając przy drodze Mszana - Limanowa i pokazując światełkiem gdzie należy skręcić aby znaleźć się na szlaku na Ćwilin... Jest do stosunkowo krótkie podejście, ale nadzwyczaj strome... Kiedy docieramy na szczyt jest już praktycznie jasno... Widok jest fantastyczny! Dla niego warto było pokonać to wzniesienie! Jest czwarta nad ranem, mamy więc ponad godzinkę przerwy... Nie mamy się co spieszyć, gdyż dopiero o 06.30 sklepik w Jurkowie zostanie specjalnie dla nas otwarty... Wyruszamy o 05.10 a pierwsi z nas są na dole tuż po 6... Okupujemy przystanek PKS oraz pobliskie ławki przy restauracji. Jest piękna pogoda... W sklepiku uzupełniamy zapasy gdyż teraz przed nami ok.9h marszu, bez możliwości kupna czegokolwiek... Zaczyna się długie i mozolne podejście na najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego - Mogielicę. Jest 07.10. Kuba sprawdza obecność... Muszę przyznać że dla mnie Mogielica była chyba najcięższym szczytem na trasie...Wprowadzała mnie kilka razy w "błąd" kiedy myślałem iż to już szczyt a tu nagle pojawiało się ...kolejne, natrętne wzniesienie! Tutaj też objawił się nam wielki talent Piotrka (jest biegaczem górskim), któremu znudziło się iść, więc postanowił wbiec na szczyt! Żeby tego było mało, na górze zostawił plecak i postanowił... zbiec praktycznie na sam dół w pobliże Jurkowa! Warto było wejść na Mogielicę dla widoków które się stamtąd ukazały naszym oczętom... Coś pięknego! Wszyscy ulegliśmy niezwykłemu urokowi Polany Stumorgowej.. Stąd jak na dłoni widać pasmo Turbacza a w oddali punkt do którego zmierzaliśmy już od 14h... Luboń Wielki;) Zaczęło się chmurzyć... Mniej więcej od 11 do końca marszonu, z malutkimi przerwami, deszcz nas praktycznie nie opuszczał... Szliśmy już teraz właściwie łatwiejszą częścią trasy ale w znacznie gorszych warunkach... Jasień, Kutrzyca... W tym miejscu Kuba podejmuje jedyną właściwą decyzję: spotykamy się o 18 na dworcu PKP w Mszanie Dolnej, rezygnując tym samym na tym odcinku z harmonogramu i przerw... Leje, zbliża się kolejna burza... Szlak na tym odcinku jest bardzo urodziwy, ale niestety pogoda nie pozwala się w pełni nim delektować...Ostra ciągnie się niemiłosiernie... Leje jeszcze bardziej... Mozolne także jest zejście polami z Ostrej do Łętowej...To tutaj znaczna część ludzi podejmuje decyzję o rezygnacji z dalszego udziału... Odparzenia nóg dają znać o sobie... Mnie na szczęście do końca ten problem nie dotyczy... Chwała Bogu! Paweł z Lubnia, ma bardzo duży problem ze stopami... Ledwo idzie... Zakleja stopy plastrami, chusteczkami i maszeruje dzielnie dalej! Czapki z głów! Fantastyczny człowiek... naprawdę! W sklepie kupuję tabletki na gardło i wraz z Olą i Kubą, idziemy szlakiem wzdłuż rzeki do Mszany... Praktycznie od tego momentu zaczyna się prawdziwa ulewa która ustaje (jak dla mnie) dopiero na Glisnem... W Mszanie wycofuje się kolejna grupa osób... Szkoda ale pogoda jest faktycznie wyjątkowo paskudna... Jest 16. Zapada ostateczna decyzja: od tej pory już nie obowiązuje żaden harmonogram i każdy idzie na Luboń swoim tempem i spotykamy się w schronisku... Kuba jednak czeka na wszystkich do 18, gdyż spora grupa zaszyła się w knajpkach aby doczekać godziny zbiórki... Początkowo ruszam z Pawłem ale musi zmienić opatrunek i... spotykamy się dopiero na Luboniu... Na szczyt docieram o 19.07... W schronisku są już 3 - 4 osoby... Jestem o dziwo, niezbyt zmęczony ale marzę o wskoczeniu w suche, ciepłe ciuchy... Zamawiam fantastyczny bigos podany przez Agatę (dziękuję!) oraz herbatkę... Jestem bardzo szczęśliwy że udało mi się dotrzeć i ukończyć marszon!!! Dziękuję wszystkim uczestnikom marszonu!!! Fantastyczna zabawa i mnóstwo wspaniałych ludzi!!! Do zobaczenia...na szlaku! Po losowaniu nagród o godz. 22 wchodzę w śpiwór i zasypiam prawie momentalnie...
      W tym miejscu pragnę bardzo podziękować mojej żonie Bożenie za duchowe wsparcie w trudnych chwilach, Agacie i Krzysztofowi Knofliczkom za bardzo gościnne przyjęcie w schronisku na Luboniu Wielkim, Oli oraz Kubie za tak wspaniałą organizację i za to że SĄ!!!

Michał Sośnicki


Powrót na stronę główną